niedziela, 24 lutego 2013

Por qué no hacemos un asadito?

Chile to kraj tysiąca skrajności.

W tym najwęższym i najdłuższym na świecie państwie znajdziemy pustynie i lodowce, góry i doliny, wielkie bogactwo i przerażającą biedę. Wyliczać mogłabym bez końca, ale dziś nie chcę pisać o różnicach.

Dziś opowiem o czymś, co łączy absolutnie wszystkich Chilijczyków, niezależnie od tego w jakiej strefie klimatycznej znajduje się ich dom.

Tym wspólnym mianownikiem jest miłość (tak, celowo używam tego słowa) do … grillowania, lub jak to nazywają rdzenni Chilijczycy – un asado. Zamiłowanie do grillowania jest w Chile zjawiskiem powszechnym, a związane z nim emocje powodują, że sami Chilijczycy określają asado mianem narodowego sportu ☺

Ale zacznijmy od początku…

Gdy ponad 10 lat temu poznałam mojego męża nie miałam o tym oczywiście pojęcia i w pełnej nieświadomości zaprosiłam go w pierwszej fazie naszej znajomości na studenckiego polsko – niemieckiego grilla, którego organizowałam wraz z grupą przyjaciół.

Studenci – jak wiadomo w kasę nie opływają, toteż nasza akademikowa uczta grillowa składała się z paru kiełbasek, dużych ilości piwa i węgla grillowego, którego nikt z nas nie mógł jakoś podpalić. Bogu dzięki zarzucone przeze mnie miłosne sieci trzymały już chyba dość mocno, bo zobaczywszy naszą wersję grillowania, mój Chilijczyk nie uciekł na koniec świata, ale zakasał rękawy i z wrodzonym talentem zabrał się za zapalanie węgla i podsmażanie tych kilku marnych Bratwürstchen karmiąc się (z pewnością) w myślach obrazami typowego chilijskiego asado.

Biorąc pod uwagę to, co w rodzinie mojego lubego rozumie się pod pojęciem zaprosić kogoś na grilla, nie można się dziwić, że zorganizowana przez mnie impreza przeszła do historii rodzinnych anegdot namiętnie powtarzanych przez mojego męża przy każdym asado w gronie naszych chilijskich przyjaciół ☺

Dlaczego? Bo typowy asado w domu moich teściów (i coraz częściej w naszym własnym!) wygląda tak:

1. WSTĘP

Gospodarze zapraszają na godz. 13.00, co oznacza, że pierwsi goście oczekiwani są około godz. 14.00. Na stole czekają cosas para picar (chipsy, dipy, paseczki warzyw, orzeszki, oliwki, sardynki, sery itd.).

Do picia, na powitanie, serwowane jest pisco saur (typowo chilijski aperitif z alkoholu pisco, wyciśniętej cytryny lub limetki, białka i lodu). Tu następuje pierwszy brindis (toast) i pierwsza (!) przemowa mojego teścia☺Przeszukałam moje stare fotki, ale nie znalazłam nigdzie zdjęcia pisco sour, dlatego wrzucam fotkę z internetu:


http://www.myrecipes.com/recipe/pisco-sour-10000001194627/


2. ROZWINIĘCIE

Przystawka – w wersji roboczej to zwykle choripán, czyli swojej roboty bułka z zapiekaną hiszpańską kiełbaską chorizo . Do tego sosik chancho en piedra (ugniecione w kamiennym naczyniu pomidory, cebula, kolendra, czosnek i zielone peperoni) i oczywiście kolejny brindis i kolejna przemowa teścia☺


3. PUNKT KULMINACYJNY

… czyli przygotowanie dania głównego, jakim oczywiście jest wrzucony na grill KAWAŁ MIĘSIWA.

I tu zaczynają się schody.

Okazuje się mianowicie, że chilijskie grillowanie może być czymś bardzo niebezpiecznym. Przyczyna jest prosta – im więcej osób, tym więcej patentów na najlepszy sposób przygotowania mięsa, emocje, dyskusje, przekonywania i niejednokrotnie rękoczyny (wyrywanie sobie z rąk szczypców, przypraw, widelców, noży itp.).

Wyobraźcie sobie po prostu jednego grilla, a wokół niego grupę przekrzykujących się (oczywiście w tym samym czasie) Chilijczyków (najczęściej samych Panów):

posyp mięso solą – nie posypuj solą – posyp solą w trakcie pieczenia - posyp solą przed pieczeniem – posyp po upieczeniu – polej piwem – polej sosem – nie polewaj piwem bo zakwasisz mięso – nie polewaj sosem, bo mięso straci smak – przemieszaj węgiel – podsyp węgla – rozdmuchaj węgiel – ooo, za dużo węgla – ooo, za mało węgla – mięso jest za wysoko – mięso jest za nisko – ja zrobiłbym w marynacie – ja nie robiłbym w marynacie – człowieku co ty robisz – czym tyś to mięso wysmarował - przewróć mięso – nie przewracaj jeszcze mięsa – przewróciłeś już mięso? – dlaczego przewracasz mięso już teraz – dlaczego jeszcze nie przewróciłeś mięsa…i tak dalej bez końca, aż gospodarz uzna, że mięso jest gotowe.

Wtedy na stół wjeżdżają papas con mayo (ziemniaczki z własnej roboty majonezem i kolendrą) oraz ensaladas, czyli sałatki. 2 rodzaje to absolutne minimum, a najczęstszymi sałatkami dnia powszedniego są: ensalada chilena i moje ulubione habas.

Obie sałatki są tak banalne, że nawet zastanawiałam się, czy o nich wspominać, ale co tam, wspomnę. Fotki z naszaj osatniej imprezy domowej, a sałatki autorstwa mojego męża.

Ensalada chilena to nic innego jak pokrojone w półksiężyce pomidory zalane dobrą oliwą oraz mnóstwo cebulki i mnóstwo kolendry:








Habas natomiast to sałatka z bobu. Bób (najlepiej taki bardzo malutki – można go kupić jako mrożonkę) gotujemy z odrobiną soli i skórką z cytryny. Jak tylko będzie miękki odcedzamy, płuczemy w zimnej wodzie i odstawiamy. Potem jeśli ktoś ma cierpliwość i dużo czasu może obrać bób ze skórki (my nigdy nie obieramy). W międzyczasie cebulkę kroimy w drobniutką kostkę, zalewamy wodą i wsypujemy łyżkę cukru. Po ok 30 min. bardzo dokładnie płuczemy, łączymy z wystygniętym bobem i obficie posypujemy drobno posiekaną kolendrą:




A potem już zostaje konsumpcja podlewana fantastycznym czerwonym winem i niekończące się dyskusje (WSZYSCY mówią na raz i dziwnym trafem KAŻDY wie, o czym dyskutują inni i udziela się w rozmowach prowadzonych na drugim końcu stołu)…

Ogólnie rzecz biorąc jest gwarno, wesoło, bardzo mięsnie i bardzo smacznie. 

Tak sobie myślę, że wspomniany wyżej studencki grill musiał być dla mojego Chilijczyka dużym rozczarowaniem. Na szczęście tylko w kwestii menu☺ I na szczęście jego serce było już wtedy moje bo to moje marne pichcenie nie byłoby przykładem, że przez żołądek można trafić do serca…

P.S. Mistrzem ceremonii jest na ogół mój teść. A, że ostatnio miał urodziny to pokażę jeszcze kartkę, jaką dla niego zrobiłam. Fotografowałam telefonem przy sztucznym świetle, więc jakość nieciekawa, ale coś tam widać ☺





Do następnego razu,

Ola

4 komentarze:

  1. świetnie to opisałaś!pękaliśmy ze śmiechu, jak czytaliśmy:)))co kraj, to obyczaj, jak mówią...bzuźka!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ech, jednak człowiek mało jeszcze wie, a tym bardziej o tak egzotycznych krajach....no, ale sposób biesiadowania to chyba mamy podobny?tylko czy też tak namiętnie dyskutuja o polityce?

    OdpowiedzUsuń
  3. You forgot to mention something very important: that these "asados" take place in every special occasions.... and the not so special also: birthdays, name days, xmas (at summer), easter, national day, army day, new years, weddings, first communions, confirmations, baptisms, long weekends, short weekends, for national football matches (both official and friendly), when a chilean sportsman or woman achieves something a little above average, sundays…. the list could go on and on….

    OdpowiedzUsuń
  4. Wyobrażasz sobie, że w mojej kuchni w ogóle nie stosuję kolendry ! Jednak sałatka habas bardzo mnie kusi, więc być może w sezonie bobowym zdecyduję się na kulinarny eksperyment kulturowy :)

    OdpowiedzUsuń