Miałam dziś nie pisać.
Ale muszę,
bo chcę zapisać sobie, co powiedział mi dziś Benio :)
A zaczęło się wszystko tak...
Wygodne legginsy, rozciągnięty sweter,
grube, ciepłe skarpety i zero makijażu.
Przed oczami wyłania się sielski
obrazek, nieprawdaż? Oczekiwanym kolejnym zdaniem byłoby coś w
stylu: ulubiony fotel, milutki kocyk, na stoliku obok kubek z
aromatyczną herbatą, a w ręku dobra książka.
Nic z tych rzeczy. Dziś będzie
inaczej. Dziś będzie tak:
Wygodne legginsy, rozciągnięty sweter,
grube, ciepłe skarpety i zero makijażu. Ten obrazek to ja w ciągu
tygodnia.
Praca w systemie home-office ma swoje zalety. Podstawową
jest to, że człowiek nic NIE MUSI. Nie trzeba stawiać się w pracy
o określonej porze, nie trzeba wychodzić z domu, gdy za oknem
plucha, nie trzeba nawet wyskakiwać z ciepłego łóżka. To
wszystko możliwe jest oczywiście, jeżeli pracująca w systemie
home office osoba nie jest mamą dwójki małych chłopców, przy
których człowiek nieustannie coś MUSI. Ale to jest już opowieść
na inny dzień.
Wracając do tematu głównego. Po
wykonaniu wszystkich MUSIÓW związanych z byciem mamą, codziennie ok
9.30 otwieram drzwi do mojego białego pokoju, siadam w moim białym
fotelu przy moim białym biureczku, otwieram mojego białego laptopa i
pracuję. W wygodnych legginsach, rozciągniętym swetrze, grubych,
ciepłych skarpetach i BEZ makijażu. W efekcie, taka bezmakijażowa
i nieelegancka ja to widok, do którego moje małe urwisy (1 rok z
haczykiem + 4 lata z hakiem) są przyzwyczajone.
Dziś było inaczej. Bo dziś sobota.
Bo dziś są u nas moi rodzice. Bo dziś było jakoś więcej czasu. Bo dziś byliśmy zaproszeni na
urodzinowy brunch Julki.
Korzystając z okazji, że wychodzę do
ludzi (!) przepoczwarzyłam się z kobiety jaskiniowej w kobietę
niemalże elegancką. Jednym z elementów „kobiety eleganckiej” w
moim wydaniu jest makijaż, wykonaniu którego oddałam się z
ogromna lubością.
Moim poczynaniom przyglądał się
zachwycony (!!!) Benio (4 + hak), nieustannie komentując i zadając,
jak to Benio, mnóstwo pytań (a po co, a dlaczego, a co to, itd.).
Sytuacja 1
Szczotkuję włosy. Widząc to Benio
mówi: Mami, gdzie mój grzebień? Ja też chcę się peinać*.
czesać się po hiszpańsku:
peinar.
Moje 3
- języczne dziecko, czasami się w tych polsko – hiszpańsko –
niemieckich koniugacjach gubi, w efekcie czego powstają hybrydy typu
„peinać lub jak innego dnia:
Banio,
mój mąż i ja w kuchni. Ja coś tam gotuję.
Mój
M.: Benio, ¿qué
está
haciendo la mami?
(Benio, co robi mama?)
Polska
poprawna wersja: Mama gotuje.
Hiszpańska
poprawna wersja: La mami está
cocinando.
Wersja
Benia: La mami está
gotowando*.
Sytuacja
2
Benio: Mami, co robisz?
Ja: Robię makijaż.
Benio: A dlaczego robisz ten makijaż?
Ja: Bo idziemy na urodziny i chcę
ładnie wyglądać.
Benio: Mami, ale ty przecież cały
czas ładnie wyglądasz! Ty jesteś, ta, no jak to było, aaa wiem,
śliczna jesteś.
Fajnie usłyszeć coś takiego i zdać
sobie sprawę, że dla takiego malucha nawet bez makijażu i w
rozciągniętych domowych aranżacjach ciuchowych wygląda się jak
najładniej na świecie.
O.
Pękam ze smiechu czytając, wyobrażam sobie, jak zabawne musi to być "live"! Niesamowite są takie chwile. A poza tym leginsy i sweter - pełnia szczęścia! Buziaki!
OdpowiedzUsuńdzieci nigdy nie kłamią:)))skoro Benio tak mówi, to tak jest, jestem o tym absolutnie przekonana:) uwielbiam te Wasze lingwistyczne "dziwolągi"!!!!wydasz kiedyś książkę i zbijesz kupę kasy, rozejdzie się w milionach egzemplarzy w Polsce, Chile i w Niemczech!buźka P.S. Uff udało się załączyć komentarz:)to mój komputer utrudnia!
OdpowiedzUsuńBenio wie co mówi :) śliczna jesteś!
OdpowiedzUsuń