wtorek, 3 września 2013

O etykietach, rankingu i mi amor

Zastanawiałam się ostatnio jakie zdania, jakie słowa słyszę od mojego Latinolovera najczęściej.

Mi amor…
Mi cielo…
Mi vida…

…chciałoby się napisać. Hehehehehe. Słyszę to, słyszę, a i owszem.
 Często, ale nie najczęściej.

Pierwsze miejsce w rankingu najczęściej wypowiadanych przez mego lubego słów zajmuje bezkonkurencyjne i najzwyklejsze na świecie nieromantyczne „DONDE”, względnie „WO” tudzież „GDZIE”!!!

Gdzie jest taśma klejąca?
Gdzie są klamerki?
Gdzie piloty?

A nawet:

Gdzie ten mały młotek, który wczoraj kupiłem?

I choć uczciwie muszę przyznać, że część gdziesiów jest w pełni uzasadniona nader częstymi reorganizacjami w szafkach kuchennych, optymalizacją rozmieszczenia przedmiotów użytku codziennego i przemeblowaniami, to jednak lwiej ich części dałoby się uniknąć.

Z biegiem czasu oraz szczodrym przypływem obowiązków, każde kolejne gdzie, donde i wo zaczyna na mnie działać jak płachta na byka. No bo z jakiej racji, ja - zapracowana matka Polka z ciągotami do perfekcjonizmu, których nie bardzo jestem w stanie się pozbyć – mam obciążać swój i tak już przegrzany umysł zapamiętywaniem, gdzie mój luby postanowił zostawić tym razem przedmiot X lub Y?

A winna jestem sobie sama, bo JA ZAWSZE WIEM, GDZIE CO JEST.

Rozwiązanie nasuwa się samo: kłam kobieto, kłam i nie przyznawaj się, że wiesz! Latinolover poszuka parę razy, straci na szukaniu trochę czasu, to się nauczy porządku.

Nic bardziej mylnego. U nas to nie działa. Próbowałam, kłamałam na całego i dobrowolnie przyglądałam się poszukiwaniom a to nakolanników, a to znaczków, a to pompki do roweru.

Latinolover szukał cierpliwie, a mnie trafiał szlag. Po jakimś czasie kończyło się to tak:

Mi amor (mi cielo, mi vida…), nie pamiętasz może gdzie jest X, Y, Z??

W tym tygodniu, ogarnięta ogromną potrzebą organizacji naszej wspólnej przestrzeni (bo jest i niewspólna tj. tylko moja, uświęcona niemalże przestrzeń mojego pokoju do pracy - nieskalana wszędobylskimi bałaganiarzami), rozpoczęłam akcję etykietowania.

Zrobiłam rozeznanie co na pierwszy rzut oka można opisać, wyprodukowałam proste etykiety i etykietuję, opisuję, porządkuję.

W planie mam opisać wszystko, co opisać można. Rozpoczynam od kuchni. Opisuję po polsku (żeby Latinolover oprócz porządku uczył się polskiego) i hiszpańsku (żeby panoszący się od czasu do czasu w kuchni teść – kucharz hobbystyczny – potrafił się w niej odnaleźć bez kolejnych „donde”).

Zobaczymy, czy plan się powiedzie. I z etykietowaniem i z nauką polskiego. Jutro popstrykam i pokażę, co udało mi się już opisać.

Ciao,
Ola vel zapracowana matka Polka z ciągotami do perfekcjonizmu, których nie bardzo jest w stanie się pozbyć.


5 komentarzy:

  1. Coś mi to przypomina....u nas jest tak: "gdzie jest to i to...?", mówię "tam i tam", za chwilę słyszę "nie ma!" i szlag mnie trafia, bo wiem, że jest, tylko nie wszystko musi się przecież znajdować na wysokości oczu, czasami trzeba się schylić!!! Faceci!!!
    Pozdrawiam cieplutko życząc cierpliwości:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. TAAAK! czasem trzeba kołderkę podnieść, żeby piżamkę znaleźć...itp...

      Usuń
  2. Pstrykaj - pokazuj! U nas to samo... GDZIE...???

    OdpowiedzUsuń
  3. uwielbiam Cię czytać mi cielo:))))) p.s. mam to samo z chłopakami, ale no cóż, taki już ich urok...ciao amore!

    OdpowiedzUsuń
  4. Muszę to zobaczyć, to opisanie świata! :)))
    Ja wiem, gdzie co jest, dopóki nie posprzątam... ;)

    OdpowiedzUsuń