Zastanawiałam się ostatnio jakie zdania, jakie słowa słyszę od mojego Latinolovera najczęściej.
Mi amor…
Mi cielo…
Mi vida…
…chciałoby się napisać. Hehehehehe. Słyszę to, słyszę, a i owszem.
Często, ale nie najczęściej.
Pierwsze miejsce w rankingu najczęściej wypowiadanych przez mego lubego słów zajmuje bezkonkurencyjne i najzwyklejsze na świecie nieromantyczne „DONDE”, względnie „WO” tudzież „GDZIE”!!!
Gdzie jest taśma klejąca?
Gdzie są klamerki?
Gdzie piloty?
A nawet:
Gdzie ten mały młotek, który wczoraj kupiłem?
I choć uczciwie muszę przyznać, że część gdziesiów jest w pełni uzasadniona nader częstymi reorganizacjami w szafkach kuchennych, optymalizacją rozmieszczenia przedmiotów użytku codziennego i przemeblowaniami, to jednak lwiej ich części dałoby się uniknąć.
Z biegiem czasu oraz szczodrym przypływem obowiązków, każde kolejne gdzie, donde i wo zaczyna na mnie działać jak płachta na byka. No bo z jakiej racji, ja - zapracowana matka Polka z ciągotami do perfekcjonizmu, których nie bardzo jestem w stanie się pozbyć – mam obciążać swój i tak już przegrzany umysł zapamiętywaniem, gdzie mój luby postanowił zostawić tym razem przedmiot X lub Y?
A winna jestem sobie sama, bo JA ZAWSZE WIEM, GDZIE CO JEST.
Rozwiązanie nasuwa się samo: kłam kobieto, kłam i nie przyznawaj się, że wiesz! Latinolover poszuka parę razy, straci na szukaniu trochę czasu, to się nauczy porządku.
Nic bardziej mylnego. U nas to nie działa. Próbowałam, kłamałam na całego i dobrowolnie przyglądałam się poszukiwaniom a to nakolanników, a to znaczków, a to pompki do roweru.
Latinolover szukał cierpliwie, a mnie trafiał szlag. Po jakimś czasie kończyło się to tak:
Mi amor (mi cielo, mi vida…), nie pamiętasz może gdzie jest X, Y, Z??
W tym tygodniu, ogarnięta ogromną potrzebą organizacji naszej wspólnej przestrzeni (bo jest i niewspólna tj. tylko moja, uświęcona niemalże przestrzeń mojego pokoju do pracy - nieskalana wszędobylskimi bałaganiarzami), rozpoczęłam akcję etykietowania.
Zrobiłam rozeznanie co na pierwszy rzut oka można opisać, wyprodukowałam proste etykiety i etykietuję, opisuję, porządkuję.
W planie mam opisać wszystko, co opisać można. Rozpoczynam od kuchni. Opisuję po polsku (żeby Latinolover oprócz porządku uczył się polskiego) i hiszpańsku (żeby panoszący się od czasu do czasu w kuchni teść – kucharz hobbystyczny – potrafił się w niej odnaleźć bez kolejnych „donde”).
Zobaczymy, czy plan się powiedzie. I z etykietowaniem i z nauką polskiego. Jutro popstrykam i pokażę, co udało mi się już opisać.
Ciao,
Ola vel zapracowana matka Polka z ciągotami do perfekcjonizmu, których nie bardzo jest w stanie się pozbyć.
Coś mi to przypomina....u nas jest tak: "gdzie jest to i to...?", mówię "tam i tam", za chwilę słyszę "nie ma!" i szlag mnie trafia, bo wiem, że jest, tylko nie wszystko musi się przecież znajdować na wysokości oczu, czasami trzeba się schylić!!! Faceci!!!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko życząc cierpliwości:-)
TAAAK! czasem trzeba kołderkę podnieść, żeby piżamkę znaleźć...itp...
UsuńPstrykaj - pokazuj! U nas to samo... GDZIE...???
OdpowiedzUsuńuwielbiam Cię czytać mi cielo:))))) p.s. mam to samo z chłopakami, ale no cóż, taki już ich urok...ciao amore!
OdpowiedzUsuńMuszę to zobaczyć, to opisanie świata! :)))
OdpowiedzUsuńJa wiem, gdzie co jest, dopóki nie posprzątam... ;)