Kilka dni temu u Marcelińskiego coś gdzieś zrobiło klik.
Dziecię zaczęło ni z tego ni z owego namiętnie gadać.
Do tej pory nasze rozmowy, niezależnie w jakim języku, wyglądały tak:
Ja: Marcelinku, powiedz: proszę.
Marcej: Ajdzia.
Ja: Marcelinku, to jest książka/książeczka. Powtórz: KSIĄŻKA/KSIĄŻECZKA.
Marcel: Ajdzia.
Latinolover: Hijo, eso es mani. Di mani. (Synu, to jest masło orzechowe. Powiedz: masło orzechowe).
Marcel: Ajdzia.
Benio (reagując na intensywne wskazywanie przez Marcela czegoś na ścianie): Tak Marcelinku, to jest pająk. Powtórz: pająk.
Marcel: Ajdzia.
I tak dalej.
Aż tu nagle któregoś dnia zamiast „Ajdzia”, pojawiły się słowa! I to na raz w trzech językach!!!
I tak od kilku dni przerabiamy już:
- posię (proszę)
- mani (hiszp. Masło orzechowe)
- ećka (książeczka)
- anja (interpretacja hiszpańskiego araña - pająk)
A pani w przedszkolu oznajmiła nam, że Marcel mówi też po niemiecku:
- wasia (Wasser - woda)
- byte (Bitte – proszę)
- ato (Auto)
- alen (Malen - malować)
- mich (Milch - mleko)
- danke (Danke - dziękuję)
Do tego w tym samym czasie dzieciak zaczął budować zdania:
- Mama, oć tu (Mama chodź tu)
- Mama, da! (Mama, daj)
Niesamowicie śmiesznie się zrobiło wraz z tym powtarzaniem. I w domu i ponoć też w przedszkolu.
Powtarza się schemat, jaki zaobserwowaliśmy u Benia, czyli: Marcel rozumie w polskim i hiszpańskim wszystko. A mówi te wyrazy, które są w danym języku krótsze. Stąd mamy „anja” (araña), a nie pająk. Jeżeli poproszę go o powtórzenie „pająk” nadal mamy „ajdzia”.
Co ciekawe słowa: proszę, cześć, tata, mama, papa (w znaczeniu do widzenia), tak, nie, dziękuję zna we wszystkich 3ech językach i nigdy ich nie myli. Czyli ja zawszę usłyszę „posię”, Latinolover „favol” (por favor), a pani w przedszkolu „byte” (bitte).
W kwestii Benka, mam na dziś tylko 2 rzeczy.
Pierwsza rzecz to rozwiązanie mrocznej zagadki lameli. Otóż, „byliśmy na lamelach” to skrótowa wersja tej oto (usłyszanej przeze mnie w ramach inwestygacji) historyjki:
„Mamo, byliśmy dzisiaj z dziećmi w cyrku i były zwierzątka! Ta małpka taka skakała i miś był. A potem były lamele i Pan powiedział, że Benio może posiedzieć, ale Miriam [wychowawczyni], powiedziała, że nie, ale Benio powiedział, że tak.”
[…]
Ja: A, czyli w końcu siedziałeś na tych lamelach?
Benio TAK!!!!! Siedziałem!!! A Miriam zdjęcia robiła.
Ja: A jak te lamele wyglądały?
Benio: No, nóżki miały.
Ja: A oczka miały?
Benio: Tak, miały. I uszy też. Dwa. I ogonek. I były takie bardzo bardzo milutkie.
[…]
Czyli wiedziałam, że „lamele” to zwierzątka z miękkim futerkiem, na których najwyraźniej można usiąść, czyli musiały być większe od psa, czy kota. Zaczęłam szukać po niemiecku zwierzęcia spełniającego powyższe kryteria i o nazwie brzmiącej podobnie do „lameli”. Pomyślałam o „Kamel” – wielbłąd, ale okazało się, że to nie to. Zaczęłam więc szukać zwierząt na „la” i tu mnie oświeciło:
Ja: Benio, czy ty siedziałeś na lamie?
Benio (głosem rzeczowym i oczywistym): No tak, na lamie siedziałem, mówię Ci przecież.
[…]
Druga rzecz: Dziś chłopcy bawili się w piaskownicy.
Nagle Marcel wyje.
Wylatuję z domu, a tu Benek ładuje mu łopatką piach pod bluzkę, odchylając kurtkę w okolicy szyi.
Ja: Benek!!!!!! Przestań natychmiast!!!!
Benio: Bo ja mama chciałem zobaczyć, czy mu wyleci z tamtej strony.
[…]
Marcel powył kilka sekund, po czym metodycznie i z anielskim spokojem wziął narzędzie zbrodni, podszedł do Benka i wyrżnął go łopatką w policzek pozostawiając mu pokaźnych rozmiarów pamiątkową szramę.
Dobrej nocy
Ola
hihihiihi ja tez obstawiałam "Kamel", w życiu bym nie zgadła, że chodzi o lamę! te łamańce językowe są fantastyczne....ale chciałabym zobaczyć, co wyrośnie z tych Twoich małych geniuszy, bo zdaję sobie sprawę jak ich mózgi są stymulowane przez tyle jezyków, brzmień, intonacji, itd. Skazani na skuces:))))buźka!!!Marta
OdpowiedzUsuń