czwartek, 20 lutego 2014

My 100 happy days – Dzień 5 – czyli co mają udka do szczęścia

Jadę, jadę, jadę, przede mną przestrzeń, za mną przestrzeń, włosy rozwiane, wolność, swoboda, a ja pędzę bez celu rozkoszując się wesołymi promieniami słońca igrającymi na twarzy lekko zroszonej ciepłym deszczem.

...

Tak mogłoby być, gdyby dziś nie był środek zimy, a ja nie była rodzinnym zaopatrzeniowcem. Było tak:

Jadę, jadę, jadę, przede mną samochody, za mną samochody, na włosach czapka, na czapce kask, a ja pomykam w strugach deszczu na mojej Nówce* w tempie umiarkowanym zmierzając ku pobliskiemu spożywczakowi w celu nabycia zaplanowanych na obiad udek kurczakowych.
...

A i tak gęba mi się śmiała od ucha do ucha, bo jazda na rowerze zawsze jest the best. Nawet w środku zimy. Nawet, gdy jedynym celem jazdy jest zaopatrzenie się w składniki koniecznie do wykonania nader niewyszukanego obiadu. Każdy pretekst jest dobry:)

Ola

* Nówka, już nie jest taka nowa, bo od czasu jej wydobycia z piwnicznych czeluści eksploatuję ją nader intensywnie. Nazwa się jednak przyjęła, więc Nówka niech Nówką pozostanie.

1 komentarz:

  1. w zimie na rowerze....??? zawsze miałaś niekonwencjonalne pomysły, darling;)))) a zimowe opony masz????? buźka!

    OdpowiedzUsuń