Mamo, mamo, dzisiaj byliśmy na lamelach!
To usłyszałam dziś od mojego pierworodnego odbierając go z przedszkola.
Oczy wybałuszyłam. Bo słysząc „lamele”, nie wiem czemu, mój umysł wytworzył skojarzenie z krawiectwem.
A krawiectwo nijak wpisuje się w rzeczywistość przedszkolną.
Czy ktoś domyśla się o co chodziło mojemu dziecku? Ciekawa jestem, jakie obrazki podsuwają Wam wasze beautiful minds ☺ Ja po krótkim wywiadzie doszłam oczywiście do sedna sprawy, ale rozwiązanie zagadki będzie w następnym poście.
Dziś post z serii „ku pamięci”.
Ku pamięci lata, co sobie definitywnie poszło.
Korzystając ze słonecznego (!) jesiennego popołudnia opstrykałam grządki, zagony i donice, coby pamiętać, że w przyszłym roku też mam obficie obsadzić mój hektar, żeby dzień w dzień cieszyć oczęta takimi oto widoczkami:
Dalie:
Eisbegonien:
Lieschen:
Pelargonie:
Pomidorki:
I zielska:
Mięta:
Szałwia:
Bazylia:
Na fotki nie załapały się już przecudne kaskady różowych petunii, bo zadomowiły się na nich jakieś żyjątka, skutecznie biedne petunie wykańczając. W wyszorowanych donicach zamieszkały dziś wrzosy, ale jako że post o leci, to wrzosy nijak się do niego mają.
Marny los spotkał również inne zielska – oregano, majeranek, pietrucha, rozmaryn, kolendra, seler i tymianek: ziółka w ciągu lata z prowokacją kilkakrotnie ścięto, ususzono i wpakowano w słoje.
Dobrej nocy.
O.