wtorek, 20 sierpnia 2013

O wyrodnej matce

Wyrodna matka to ja. Choć tak do końca to sama nie wiem, czy naprawdę taka aż wyrodna. Dla niektórych pewnie tak. Posłuchajcie.

Jak wspominałam, dziatwa moja składa się z dumnej dwójki, która odczuwa się najczęściej jak intensywna czwórka, a czasami jak rozwydrzona dziesiątka.

Benio – egzemplarz starszy ma duże problemy z koncentracją. Toteż ja – matka do niedawna jeszcze całkiem niewyrodna – czytałam, pytałam, rozmawiałam i wypróbowywałam dobre rady mądrych ludzi, coby tej marnej koncentracji jakoś zaradzić.

Niestety bez skutku.

Aż w końcu będąc na wakacjach, zupełnie niechcący wpadłam na pomysł. Pomysł zrodził się w następujących okolicznościach.
Korzystając z okazji, że dziatwa była pod opieką najlepszą z możliwych (mama - pedagog z wieloletnim stażem, a zarazem najbardziej oddana i spełniona babcia na świecie), wypuściłam się na zakupy. A na zakupy chodzić uwielbiam, ale to już całkiem na bajka. Tak czy siak, będąc w istnym amoku zakupowym,  nie zapomniałam o wiernej dziatwie cierpliwie czekającej na mnie w domu i kupiłam każdemu po małym gumowym autku, w sam raz do zabaw w kąpieli.

Po powrocie ja, stęskniona matka, podarowałam latoroślom symboliczy prezent. Latorośle wzięły, popatrzyły, poobracały, pośliniły (młodsza latorośl), pobawiły się kilka minut, po czym zajęły się czymś innym.

Ja – matka wtedy jeszcze niewyrodna – trochę byłam rozczarowana. Autka naprawdę były przesłodkie. A oni je po prostu olali.

I wtedy mnie tknęło.
Ameryki po raz drugi nie odkryłam, ale wreszcie dotarło do mnie: oni chyba mają przesyt. Za dużo zabawek, za dużo bodźców, za dużo stymulacji.

Z anielskim spokojem sięgnęłam po telefon, zadzwoniłam do lubego, wyjaśniłam zajście i poprosiłam, żeby podczas naszej nieobecności spakował cały ten zabawkowy kram do pudeł i wstawił do mojego biura.

Luby tak też zrobił.

Po powrocie do Berlina pokój dziecięcy był pusty. Została szafa z ciuchami, materac, regały, fotki na ścianie.

Zero zabawek.
Zero puzzli.
Zero gier.
Zero książek.

Benio wszedł do pokoju, popatrzył i nie powiedział NIC!!!

Ani jednego pytania, gdzie jego zabawki. Byłam w szoku. Nastawiłam się na płacz, wrzaski, dochodzenie, żądania zwrotu itd.
A tu nic.

Na drugi dzień wysłałam chłopaków do stęsknionych abuelos (drugich dziadków), a sama zajęłam się remanentem zabawkowego kramu zgromadzonego w moim biurze.

Grzechotki i wszelki drób, którym chłopcy i tak już się od dawna nie bawili oddałam do pobliskiego przedszkola i żłobka.

Książki i zabawki o wartości bardzo emocjonalnej (dla mnie) zostawiłam. Następnie opróżniłam jedną komodę w moim biurze i zapakowałam do niej to co pozostało:

Szuflada nr 1: puzzle dla małolata
Szuflada numer 2: piłki
Szuflada numer 3: auta
Szuflady: 4,5,6: inne zabawki, których z jakiś tam powodów nie mogłam lub nie chciałam się pozbyć.

Książki dziecięce powędrowały z braku miejsca u mnie, z powrotem do pokoju chłopców, ale na górne półki. Bardziej zzawansowane puzzle i gry do pudeł i wysoko na szafę. Lego do wielkiego pudła po pampersach, które ukryłam w czeluściach szafy Marcela. Klocki drewniane w szafie Benka.

Pokój chłopaków wygląda smutno. Mnie było/jest smutno jak w nim przebywam. Czułam/Czuję się jak wyrodna matka.

Po dwóch dniach bez zabawek Benio zapytał co się z nimi stało. Powiedziałam, zgodnie z prawdą, że część oddałam innym dzieciom, a resztę schowałam.
- A dlaczego schowałaś?
- Bo się nimi bawiliście tylko przez chwilkę, a zabawki lubią, jak dzieci bawią się nimi dłużej.
- A.

- A książki dlaczego są tak wysoko?
- Bo znudziło mi się, że cały czas musiałam je sprzątać.
- A dlaczego musiałaś sprzątać?
- Bo Wy nie chcieliście, a ja nie lubię bałaganu.

Teraz panuje zasada: jedno dziecko = jedna zabawka.
Czy moje drastyczne posunięcie przyniesie oczekiwane rezultaty? Zobaczymy.
Póki co, po 2 tygodniach eksperymentu zauważyłam:

1. Zaoszczędzony czas.
Na ogół kilka razy dziennie sprzątałam i upychałam gdzie się dało wszędobylskie zabawki. Teraz nie ma czego sprzątać, więc odzyskałam ok 10-15 min. dziennie.

2. W niedzielę dałam chłopcom do zabawy plastelinę. Bawili się w swoim pokoju sami przez… 30 minut!!!!! Dla mnie to istny cud, bo choć Marcelowi zdarzało się dłużej czymś zająć, to w przypadku Benka doświadczyłam czegoś takiego po raz pierwszy w życiu.

3. Dzisiaj Benio poprosił o pudełko z puzzlami. Układał je siedząc przy stole przez 35 minut. Nie wstał ani razu. Coś takiego nie zdarzyło się do tej pory NIGDY. Bez ściemy.

4. Marcel wziął kawałek gazety i ZROBIŁ sobie SAM z niej piłkę. Bawił się nią bez przerwy przez 10 min.

Dla mnie sukces, choć przyznaję, że nadal mam więcej wątpliwości niż pewności, że to, co robię jest właściwe.

Pożyjemy, zobaczymy.

10 komentarzy:

  1. No i znowu mi "dowaliłaś". Najpierw z "Nówką", teraz z zabawkami....
    Właśnie dziś postanowiliśmy z "lubym" schować połowę. Jak Makuś był sam, to często to robiłam,ale teraz nie ogarniam ilości. Więc jednak trzeba...
    Zainspirowałaś mnie - schować wsio..??
    Gratuluję!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Elu, ja poszłam na całość i schowałam wszystko. Największe wątpliwości miałam związane z tym, że zabieram im w ten sposób możliwość decydowania czym i kiedy się bawić. Ale pomyślałam, że pytając, czym chcą się bawić dzisiaj/przed południem, po południu też jest możliwością wyboru.

      Usuń
  2. nie wyrodna, tylko genialna!Genialna matka!idę natychmiast w Twoje ślady!jak to określił moj mąż: w tym szaleństwie jest metoda:)boję się tylko, że Janek jest już za duży i będzie protestował...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana, ja też się bałam ataku furii, bo Benek jest jak na prawie pięciolatka bardzo zaawansowany w kwestii decydowania o sobie o o swoich rzeczach. Dlatego powalił mnie ten kompletny brak reakcji. A z Jankiem może będzie lepiej, bo jemu faktycznie możesz wyjaśnić dlaczego to robisz. A tak z innej beczki - dzisiaj mi się śniłaś. Wyobraź sobie, chyba zainspirowałam się ostatnim postem Twojej Madzi, bo śniło mi się, że zamieniłyśmy się mieszkaniami, bo Tomek dostał prace w Berlinie! Działo sie działo w moim śnie. Nawet Agata się pojawiła oskarżając mnie o zabranie jej Ciebie!!!! Matko, jak się namęczyłam, żeby wszystko załagodzić :)

      Usuń
    2. Hihihihihi rozbawiłaś mnie do łez!!!!po Madzi siedzę i płaczę, dosłownie, nie wiem, jak to będzie ale na ferie szykuję się do niej!od 8 lat razem...nie lubię takich rozstań, ona mi tu już pewnie nie wróci:( ale piszę z innego powodu: otóż, wyrodna matko, wprowadziłam w czyn to co Ty i wyobraź sobie, że na razie działa!nie ukrywam, ze logistycznie nie było łatwo, bo trzeba było pozamieniać niektóre szafki (i tak np. Tomek szuka skarpetek dla Adasia a znajduje klocki Lego;)jesteś genialna i powinnaś napisać książkę i wtedy 5% z zysków dla mnie, pierwszej prawdziwej fanki Twojej sztuki pisania:))))ściskam gorąco!!!buźka!p.s. o dalszych postępach w rozwoju dzieco napiszę później;)

      Usuń
    3. :))
      Pisz pisz, czekam na wieści!

      Usuń
  3. Tylko nie wyrodna! Ja regularnie chowam/wyrzucam zabawki i ciągle się zastanawiam, skąd ich tyle??? (No ale urodziny x 4, Mikołajki x4...)
    U nas, wbrew zaleceniom szkoły Montessori, większość zabawek znajduje się poza zasięgiem- gry, puzzle, klocki. Oczywiście dostają je do zabawy a po użyciu, zanim poproszą o inną muszą sprzatnąć to, czym bawiły się dotychczas.
    Myślę, że łatwiej się skupić w uporzadkowanej przestrzeni.
    A w ogóle dobrze to widać na wakacjach, gdzie zabieramy tylko przytulanki do spania, kredki i książkę na wieczory. Na wakacjach zabawki rzucają się na dzieci! Kamyki, patyki, noszenie wody i... korki od wina ;)
    Rozsądna, nie wyrodna!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie tego pozazasięgu się bałam najbardziej, ale stwierdziłam, że raz kozie śmierć i spróbuję. I robię dokładnie tak jak Ty. Chcą puzzle - ok, ale najpierw sprzątają poprzednią zabawkę. I sprzątają! Bez protestów. I faktycznie dłużej się bawią. Więc coś w tym jest. A jako, że Jarecka potwierdza, że metoda jest ok, to znaczy, że jest ok.

      Usuń
  4. Tak się zastanawiam nad tym: bo jednak fajnie jak dziecko samo sobie zdecyduje na jakąś zabawkę. ALE! jak nie będzie pod ręką sklepowych zabawek to uaktywni się to, o czym pisze Jarecka: wyobraźnia! dziecko wybawi się kawałkiem sznurka, papieru, garnkami, spinaczami do prania i stwarza takie cuda, ze hej! A jak będziemy się obawiać o porcelanę rodową to zawsze możemy zaproponować zabawkę!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :)) Porcelana rodowa :) Ja mam taki zestawik poślubny... Nie obraziłabym się, gdyby jakimś (nie)fortunnym trafem stał się obiektem eksperymentów typu Einstein i te sprawy i tym samym wytłukł się co do ostatniej filiżanki :)
      A co do wyobraźni: dziatwa dziś w domu, bo przyplątały się katary itp. I właśnie sobie zrobili domek z kocy i krzeseł. Aż mnie sentymenty dopadły, bo przypomniałam sobie, że robiłam z siostrą dokładnie to samo...

      Usuń