Zaczynam od ostrzeżenia – dziś będzie dłuuuuugo. Tak długo, że jeżeli chcecie dowiedzieć się dlaczego “Maj Lajf” i które z moich życzeń się spełniło, to sięgnijcie już teraz po zakamuflowane pokłady Waszej cierpliwości.
Wszystko zaczęło się od sprzątania. W ubiegłym tygodniu postanowiłam usunąć pokłady kurzu z setek książek upchniętych w moim tzw. “biurze”. Odkurzam, przekładam, podpieram, relokuję i nagle spada mi na nogę jeden z tomów
“Jeżycjady” Musierowiczowej. Podnoszę, odwracam i wpada mi w oko fragment:
Boże, zatrzymaj świat – ja wysiadam.
I tak sobie w tym momencie pomyślałam, a raczej głośno zażyczyłam, żeby mój świat się na chwilę zatrzymał dając mi tym samym czas na zrobienie wszystkiego, na co na ogół BRAKUJE MI CZASU.
I to życzenie się spełniło! W weekend - jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki - czas się po prostu wlókł. Na ogół mój czas pędzi tempem strusia pędziwiatra, ale ostatnie 2 dni miały fantastycznie ślimacze tempo dzięki czemu udało mi się zrobić tyle rzeczy, że wydaje mi się to nierealne.
Oczywiście jeszcze kilka lat temu taki dzień nie wywarłby na mnie większego wrażenia. Subtelna różnica polega jednak na tym, że kilka lat temu nie byłam zapracowaną mamą dwójki chuliganów z notorycznym deficytem czasu wolnego. A teraz jestem ☺
Ale do rzeczy.
W końcu dokończyłam kilka moich craftowych projektów. Nie pokażę Wam wszystkiego na raz, bo nazbierało się tego multum. Efekty będę prezentowała w odcinkach.
Odcinek 1 to ramka na kolczyki, do wykonania której zainspirowała mnie Marta. Oryginalna ramka była niczego sobie, ot mała - czarna. Ale, że z lekka już się opatrzyła, poznęcałam się nad nią trochę: przemalowałam, ciut postarzyłam i przyozdobiłam potuszowanymi & pomalowanymi ornamentami z tektury. Ramka w nowej oprawie i funkcji cieszy moje oko, a u moich chłopaków wywołała następujące reakcje:
Mój luby: reakcja “aha” (= ahaaaa, to do tego użyłaś ostatnich kawałków papieru ściernego)
Benio: spodziewana reakcja „a dlaczego“ (= a dlaczego ta ramka była czarna i nowa, a teraz jest stara i brudna???)
Marcel: spodziewana reakcja: DAAAAJJJJ!!!
A oto i efekt:
A stara dla porównania wyglądała tak:
Z rękodzieła na dziś wystarczy, w kolejnych postach pokażę czym zakończyła się przygoda z popularną ostatnio na wielu blogach farbą tablicową, kartonami do pakowania przesyłek pocztowych, pękniętą lampą i starym pojemnikiem na wino, którego jedyną funkcją było stanie na drodze, zawadzanie i ogólne działanie mi na nerwy.
Kolejnym hitem ubiegłych dni było pozbycie się wszystkich zapasów czekoladek mikołajowo - świątecznych. I to za jednym zamachem. Cały zbiór wylądował najpierw w rondlu nad parą, a ostatecznie skończył w piekarniku. Powstało z niego ciasto typu: Chocolate – Chocolate – Chocolate. Z wierzchu smacznie knusprig (musiałam użyć niemieckiego słowa, bo uważam, że jest ono ucieleśnieniem chrupkości, którą definiuje) a środku z gęstą, płynną czekoladą...
Ukoronowaniem weekendu była wizyta przyjaciół i wspólne śpiewanie. Jakiś czas temu w naszym domu pojawiła się PlayStation z Sing Star. I od tamtego czasu śpiewaniu nie ma końca.
Podczas naszych (mojego lubego i moich) wyczynów wokalnych, Benio na ogół wali w bęben (!!! podarowany mu przez kochającą ciotkę, aka moją siostrę, której kiedyś za to odpłacę obdarowując jej dziecko trąbką) i mruczy coś pod nosem, a Marcel zarzuca kuprem w rytm muzyki. Aż tu pewnego dnia parę dni temu Benio stwierdza, że on będzie teraz śpiewał przez mikrofon piosenkę „Iś maj lajf” (Dla mniej domyślnych chodzi o Bon Jovi „It's my life” ). Cóż było robić – daliśmy dziecku mikrofon i było tak:
Iś maj lajf
Iś nał oł newoł
Aj oooooł lif fołewoł
…
Lajk flanki sie aj didit maj łej
…..
Iś maj lajf!!!
I tłumaczenie pełnej wersji refrenu:
It's my life
It's now or never
I ain't gonna live forever
…
Like Frankie said I did it my way
…
It's my life
Ciekawa (! dla mnie) obserwacja natury lingwistycznej: angielski w wykonaniu Benia ma 2 wersje. W przypadku piosenek, które śpiewam częściej ja, jest to wersja spolszczona, a gdy śpiewa faworyty mojego męża, to jest to angielski w wersji hiszpańskiej ☺
Niemieckie piosenki (np. „99 Luftballons”) jest u Benia zawsze czyste fonetycznie bez polsko hiszpańskich naleciałości.
I ostatnia na dzisiaj rzecz, znowu z Benkiem w roli głównej:
Benio: Oooo, zobacz – pająk koło Twojej głowy!
Ja (powstrzymując się przed panicznym krzykiem): Gdzie????
Benio: No tam na suficie!
Ja (z ulgą): A, faktycznie. Benio, a jak mówimy po niemiecku „pająk”?
Benio myśli.
Ja (podpowiadam): sz… sz… szp… szpi… (mając na myśli Spinne)
Benio tryumfalnie: SZPINAK!!!
Tym oto pajęczo - szpinakowym akcentem naszego czarującego lajfu kończę na dziś! Do następnego posta!
Ola
Its e wonderful lajf :-)
OdpowiedzUsuńCiacho wygląda obłednie a ramka wgenialna!
Ile jeszcze masz ukrytych talentów???
ślicznie Ci wyszła ta ramka:) te zdobienia drewniane to już chyba Twój znak rozpoznawczy:)czy w środku ramki jest materiał czy papier????? a z tym szpinakiem to genialne, uwielbiam te Wasze lingwistyczne "wynalazki". Powinniście być rodziną objętą programem badań nad wpływem języków obcych na rozwój dzieci:)albo ksiązkę napisz a potem nakręcą film i gotowe!nie dziękuj:)ściskam Was mocno!!!!!
OdpowiedzUsuńOlu, a jak zrobiłaś to, że czas się wlókł był? TZN! CO ZROBIŁAŚ Z DZIEĆMI - potrzebuję szybkiego "przepisu" :-)
OdpowiedzUsuńI ja porosze o ten "przepis" na - co zrobic z dziecmi? Czasami mam juz z tym problem. Jakze by to bylo piekne ponudzic sie przez caly dzien samej ze soba. Bezcenne. A wracajac do ramki. Piekna jest. Podziwiam z zachwytem. Ciasto kuszace ale wlasnie dzisiaj przesadzilam z jedzeniem czekoladowyxh jajeczek. Skusze sie ale innym razem ;)
OdpowiedzUsuń