niedziela, 19 stycznia 2014

O tym co sentymentalną 30+ latkę wprawiło dziś rano w dobry humor

Widok słodko (jeszcze) drzemiących małych urwisów??? [cute, very cute, but no!!!]

Tańczące po twarzy promienie słoneczne??? [mogłoby być, ale nie w DE, w środku stycznia, wcześnie rano!]

Zapach świeżo zaparzonej kawy, którą mąż serwuje prosto do łóżka??? [would be nice, ale Latinolover robi się romantyczny dopiero po śniadaniu]

Cóż więc wprawiło sentymantalną trzydziestoparolatkę w doskonały wręcz nastrój jeszcze przed śniadaniem?

[matko kochana, może lepiej się nie przyznawać?????]



[a co mi tam…przyznam się]

Sentymantalną [czasami] trzydziestoparolatkę wprawiło dziś w doskonały nastrój wywijanie zadkiem i śpiewanie wyimaginowaną portugalszczyzną tegoż oto kawałka:


 Kto też to pamięta ???? ☺

Ola

sobota, 18 stycznia 2014

O radosnym pożegnaniu z choinką

Tak, dobrze napisałam.
Pożegnanie było radosne.
Dla chłopców przynajmniej.

Ale po kolei.

Choinkę ubiera się w naszym polsko – chilijsko  - niemieckim domu wcześnie. Bardzo nawet wcześnie jak na większość gustów, bo w przeddzień pierwszej niedzieli adwentowej.

Dzieje się tak, ponieważ choinka, lampki i cała wyjątkowa atmosfera najbardziej do mnie przemawiają przed świętami. Po świętach to już jakoś nie to samo, bo po świętach zaczynam już nieśmiało wypatrywać pierwszych oznak wiosny.

Wiem, klimat się zmienia i powinnam sobie wybić z głowy wypatrywanie wiosny w styczniu, ale cóż na to poradzić. Tak mam i już.

Ale wracając do choinki.

Jak wspomniałam, pudła ze świątecznymi dekoracjami przytaszczyliśmy z piwnicy w sobotę. O choinkę zatroszczyli się moi Panowie, zaś w ubieranie bawiliśmy się wspólnie (takie było założenie, bo skończyło się na tym, że drzewko ozdabiały tylko małolaty).

Gwoli ścisłości: zastanawiam się, czy słowo „ozdabiały” jest w tym miejscu właściwym: Marcel z uporem maniaka, wieszał po 3 – 4 ozdoby na tej samej gałęzi, kolejne 3 – 4 na sąsiedniej i tak dalej. Benio z anielskim spokojem przewieszał to co zawiesił Marcel, natomiast ja po kryjomu ściągałam to, co zawiesił Benio, bo liczba ozdób była ograniczona, a chciałam dzieciakom przedłużyć zabawę.

Po zakończeniu akcji zawieszeniowo – przewieszeniowej, usiedliśmy sobie wszyscy na kanapie żeby przyjrzeć się Pannie Zielonej w całej jej krasie.



Cóż mogę rzec…

Była to jedna z najbrzydszych choinek, jakie w życiu widziałam.
Jednocześnie ta ponad (!) godzina wspólnego ozdabiania była jednym z najjaśniejszych wspomnień tegorocznego adwentu.


Ubieranie choinki zawsze było dla mnie czymś niezwykłym, prawie magicznym…
Dzięki chłopcom, okazało się też czymś prześmiesznym☺

Ohydnej choinki znieść naturalnie nie mogłam. Chciałam, wierzcie mi. Chciałam. Przymykałam oczy, unikałam, ale w końcu nie dałam rady i to małoletnie dzieło POPRAWIŁAM zaraz w poniedziałek pod nieobecność rzeczonych małolatów.

Wreszcie miałam pięęęęękną choineczkę.
Do czasu aż chłopcy wrócili z przedszkola i rozpoczęli od POCZĄTKU akcję zawieszaniowo – przewieszaniową….
I tak było przez kolejnych kilkanaście dni.
W efekcie większość bombek się stłukła, a  ja w końcu wpadłam na genialny pomysł zainstalowania dziecięcej choinki w pokoju chłopców, a dorosłej choinki w salonie.

I problem się rozwiązał.

Ja miałam swoją, a oni swoją☺
Choinka w moim wydaniu:



Pierwotna wersja choinki, czyli choinka w wydaniu chłopców:
Zwróćcie uwagę na mistrzowskie rozmieszczenie srebrnego łańcucha!


Ze wszystkich moich choinek ta była zadecydowanie najładniejsza. Aż żal było ją rozbierać, ale jak mus to mus. A mus był, bo w Berlinie choinki można bezpłatnie wyrzucać tylko w określonym przedziale czasowym☹

Tedy, gdy zbliżać się zaczęła data ostateczna, wytłumaczyłam dziatwie (spodziewając się protestów, krzyków, płaczu itp), że z choinką i ozdobami czas się rozstać.

Protestów nie było.

Okazało się, że wyrzucenie starej choinki było dla chłopców kolejnym powodem do radości. Otóż wyobraźcie sobie, że moje dzieci czerpały radość ze sprawdzania, czy wyrzucona choinka została już zabrana, czy jeszcze może leży na ulicy (w Berlinie stare choinki tak po prostu stawia się przy ulicy i w wyznaczonym dniu wszystkie są hurtem zabierane).

No i ta moja dziatwa zaczynała przez kilka dni dzień od: „Ciekawe, czy ta choinka jeszcze tam stoi, czy ja zabrali???”

I lecieli sprawdzać.
Kilka razy dziennie.
Wczoraj została sprzątnięta, co wywołało nader dziwną jak na mój gust reakcję: HURRRRAAAA, ZABRALI!!!!

I kto tu za dzieciakami dojdzie???
Nikt.
Dzięki Bogu cały czas nas zaskakują.

Ciao
Ola

czwartek, 16 stycznia 2014

O piraceniu i pluciu czyli jak się ma „speed” do „spit”

Zabieram się za posta i nie mogę przestać się uśmiechać.

Ponoć w małżeństwie każdy słyszy to co chce.
Ponoć to naturalny mechanizm zachowawczy, który umożliwia parom przeżycie razem wielu lat bez wcześniejszego wzajemnego, że tak powiem, „wyelimonowania się” ☺

Czy to prawda z tymi mechanizmami zachowawczymi? Ekhmmm, za długa dygresja by była.

Natomiast prawdą, którą przeżyłam dziś na własnej skórze jest to, że faktycznie w naszym małżeństwie każde usłyszało (dziś) najwyraźniej to co chce.

A to za sprawą Benka i fonetyki.

Otóż jak już wspominałam kiedyś tutaj, wielką popularnością cieszy się w naszym domu SingStar. Największym fanem jest Benek, który praktycznie codziennie wyśpiewuje jakieśtam mniejsze lub większe hity.

Piosenki mamy w SingStar po niemiecku, hiszpańsku i angielsku i Benek – dziecię wokalnie nad wyraz aktywne - ima się wszystkich.
Preferencje są, a jakże. Do ulubionego repertuaru należą przykładowo (lista wedle częstotliwości śpiewania):

1.    Bon Jovi „It’s my life“
2.    Bon Jovi „Livin on a prayer”
3.    Juanes – cały repertuar
4.    Jamiroquai  „Virtual insanity”
5.    Nena „99 Luftballons”
6.    Queen „Another one bites the dust”
7.    Radiohead  „Creep”

Śpiewania Benka słucham codziennie, ale wierzcie mi, również codziennie zdumiewa mnie jego językowa elastyczność, która powoli oprócz polskiego, hiszpańskiego i niemieckiego zaczyna obejmować również ANGIELSKI!!!!

Naturalnie śpiewanie po angielsku nie jest u niego tak czyste fonetycznie jak po hiszpańsku czy niemiecku, ale co tam – młody brnie do przodu, z dnia na dzień uprawiając coraz wyraźniejszą angielszczyznę☺

Dziś dziecię włączyło do repertuaru No Doubt  i piosenkę „Don't Speak”. Śpiewa, śpiewa i nagle przy refrenie obydwoje rodzice zaczynają głupawo chichotać.

Dlaczego? No właśnie - bo każde z nich usłyszało co chciało:

Benula śpiewał bowiem nie [dont spik] tylko:

-    w rozumieniu mamy: [dont spid]
-    w rozumieniu taty: [dont spit]

I tak za sprawą Benulowej fonetyki porechotaliśmy sobie dziś obydwoje z Lationoloverem - ja z piracenia, a Latinolover z plucia. Razem, a jednak osobno – bo każde za nas usłyszało to co chciało☺

Swoją drogą, ciekawam bardzo, czy dobry psycholog jakoś by te nasze fonetyczne preferencje zinterpretował. No bo jak tu wytłumaczyć, że akurat mama słyszy [dont spid]? Może dlatego, że dziwnym trafem kilka dni wcześniej Benek poinformował mnie, że ma zamiar zostać kierowcą Formuły 1.

Ekhmmm. Nie podjęłam tematu.

Pozdrowienia wieczorową porą!
Wasza Ola

środa, 1 stycznia 2014

O dobrodziejstwach

Koniec i początek roku zawsze skłaniają mnie do przemyśleń.
Intensywniejszych niż na co dzień, bo przemyślenia (te głębsze i te całkiem płytkie) są w zasadzie stałym elementem mojej Codzienności.

I tak wczoraj i dziś myślałam - bardzo intensywnie - o wszystkich dobrodziejstwach minionego roku. Oczywiście myśli o niepowodzeniach wdarły się również – z buciorami, bez zaproszenia, ale naładowana pozytywną energią świąt myślałam o nich krótko i bez żalu.

Ale wracając do dobrodziejstw 2013. Zdałam sobie wczoraj sprawę, że było ich całkiem sporo.
Naprawdę mam za co być wdzięczną.

Za rodzinę. Zwyczajną, niedoskonałą, ale moją. Przepełnioną miłością i życzliwością. Bez niej nie byłoby niczego.

Za zdrowie. Chorób było u nas w 2013 dużo. Nawet w samą Wigilię nie obyło się bez wizyty w dyżurującej przychodni. Ale daliśmy radę. Z każdej walki wyszliśmy obronną ręką.

Za pracę. Nie każdy robi to, co naprawdę lubi, co sam sobie wymarzył, a następnie stworzył. Ja póki co mam to szczęście.

Za przyjaciół. Tych, których mam na co dzień i tych, którzy choć oddaleni o setki kilometrów zawsze są... Wystarczy o nich pomyśleć, a nawet najczarniejsze myśli zaczynają szarzeć.

Za nowe odkrycia: nowe pasje, nowe książki, nową muzykę. Myśl, że przede mną stale będzie coś coś nowego jest przerażająco cudowna. Paraliżująca, a za razem szalenie motywująca.

Za nowe znajomości – tak się złożyło, że w tym roku są one wyłącznie blogowe. Nigdy nie przypuszczałabym, że zaledwie w ciągu roku znajdę tyle pokrewnych dusz, które niemalże każdego dnia wirtualnie wzbogacają moją Codzienność.

Za Szczęścio - Terapię. Klepię się niniejszym po plecach. Well done. Dobrze to sobie wymyśliłaś. Założenie bloga przyniosło multum korzyści (zob. chociażby punkt poprzedni :)). A największą jest dla mnie faktycznie fakt, że Szczęścio - Terapia "zmusza mnie" do delektowania się moimi malutkimi Szczęśliwościami. Naprawdę dobra to dla mnie terapia:)

A co przyniesie 2014?

Zdradzę, że nowego bloga. Postanowiłam udokumentować moje organizacyjne szaleństwa i opisywać je na osobnym blogu pod takim właśnie tytułem. Na razie piszę jeszcze "w ukryciu" ale oficjalny start już niebawem.

Co więcej? Nie mam żadnych oczekiwań. Będę przeszczęśliwa, jeżeli 1ego stycznia 2015 będę mogła skopiować i podpisać się pod treścią dzisiejszego posta☺

Gorące wirtualne uściski dla wszystkich czytających (jawnie i po kryjomu :)).
Wasza Ola