Pewna „ktosia” uparcie mi powtarza, że w życiu nie dzieje się absolutnie nic bezsensownego.
Że jakkolwiek bezsensowne wydaje mi się to, przez co przechodzimy od 5 lat, a tak na maxa od roku, to ma to głęboki sens.
Zewnętrzna ja krzyczy: What the fuck??!!!????!!!??!!! Nie chciałam takiego życia, nie tak miało być. Nie dam rady, za słaba jestem. To za dużo jak na moje możliwości.
Jakaś cicha wewnętrzna ja mówi: zaakceptuj to. Po prostu zaufaj, że wszystko jest tak, jak ma być. Puść. Nie walcz. Popłacz, jak chcesz płakać. Poczuj emocje. Pozwól im być. Oswój je. Nazwij je. A potem puść w świat. Przestań się szamotać, przestań wierzgać. Nie trać na to energii. Jest, jak jest. Zaakceptuj to.
W tej chwili jestem już na takim etapie, że nie pozostaje mi nic innego, jak wierzyć tej cichej- wewnętrznej.
Wierzyć i rozkoszować się tymi króciutkimi chwilami bez ataków.
Koncentrować się na tym, co mnie mimo wszystko cieszy.
Co cieszy Benia.
Jak na przykład spacer w jesiennym lesie.
Patrzę tak teraz na te fotki i teraz, w tym momencie troszkę bardziej lubię tę "Wewnętrzną"...
O.
środa, 9 listopada 2016
wtorek, 8 listopada 2016
Na ile starczy sił?
Mijają kolejne dni pobytu w szpitalu. Od niedzieli moja kolej – mąż próbuje regenerować się w domu po 1,5 tygodnia opieki nad Beniem.
Za mną (i przede mną) kolejna nieprzespana noc i ciągły ścisk żołądka. I ciągły strach. Benio ma po kilkadziesiąt ataków dziennie, większych i mniejszych.
Bolą mnie oczy od ciągłego wypatrywania symptomów nadchodzącego ataku. Boli mnie kark od ciągłego odwracania głowy gdziekolwiek Benio się ruszy…Boli mnie serce z żalu. Jak długo można żyć w ciągłym strachu? Jak długo takie coś ma w ogóle sens?
Na przyszły wtorek zaplanowano kilkudniowy stały monitoring ataków pod kątem ewentualnej operacji. Czyli kilka dni z mnóstwem kabli na głowie…
Celem monitoringu jest stwierdzenie, z jakiego dokładnie miejsca w mózgu rozprzestrzeniają się ataki. Jeśli to zamknięta strefa, będą rozważać jej operacyjne usunięcie… Jeśli nie… To nie wiem już.
Wypalamy się powoli jako rodzina…
Próbujemy walczyć, ale przychodzi nam to coraz ciężej…
Jesteśmy tak strasznie zmęczeni…
Tak potwornie śpiący…
Za mną (i przede mną) kolejna nieprzespana noc i ciągły ścisk żołądka. I ciągły strach. Benio ma po kilkadziesiąt ataków dziennie, większych i mniejszych.
Bolą mnie oczy od ciągłego wypatrywania symptomów nadchodzącego ataku. Boli mnie kark od ciągłego odwracania głowy gdziekolwiek Benio się ruszy…Boli mnie serce z żalu. Jak długo można żyć w ciągłym strachu? Jak długo takie coś ma w ogóle sens?
Na przyszły wtorek zaplanowano kilkudniowy stały monitoring ataków pod kątem ewentualnej operacji. Czyli kilka dni z mnóstwem kabli na głowie…
Celem monitoringu jest stwierdzenie, z jakiego dokładnie miejsca w mózgu rozprzestrzeniają się ataki. Jeśli to zamknięta strefa, będą rozważać jej operacyjne usunięcie… Jeśli nie… To nie wiem już.
Wypalamy się powoli jako rodzina…
Próbujemy walczyć, ale przychodzi nam to coraz ciężej…
Jesteśmy tak strasznie zmęczeni…
Tak potwornie śpiący…
Subskrybuj:
Posty (Atom)