Z dumy.
Pękłam, bo udało mi się wreszcie
wystawić na aukcje kilkanaście zalegających rzeczy, które na przejście w ręce
innych właścicieli czekają już od kilku miesięcy.
Oczywiście większość z Was puka się
teraz znacząco w czaszkę, tudzież mózg Wasz generuje właśnie nad Waszymi
głowami wielki znak zapytania, no bo, tak szczerze mówiąc, z czego ta kobita
jest taka dumna???
A ja właśnie jestem dumna i już.
Jestem z siebie dumna, bo pokonałam
wewnętrznego lenia, który w tej właśnie aukcyjnej kwestii skutecznie się ze
mnie nabijał już od dawna. I pokonałam tego konkretnego lenia mimo tego, że na
swoją kolejkę czeka tysiąc innych niedokończonych jak zwykle spraw.
Leń pokonany został w takich oto
okolicznościach.
Spokojny dzień. Ja (korzystając ze
względnego spokoju jaki zawdzięczamy nowej książeczce z piszczącymi obrazkami)
pracuję i próbuję stworzyć jakieśtam kreatywne teksty dla jednego z klientów.
Jednocześnie (! Tak - obowiązkowy przy dzieciarni multitasking) biegam po
mieszkaniu z odkurzaczem usuwając spod nóg wszędobylskie zabawki.
I wtedy właśnie po raz kolejny już
potykam się o niepotrzebny już pobeniowy i pomarceliński kojec i po raz kolejny
już pocieram bolącego palca prawej stopy i po raz kolejny odczuwam nieodpartą
chęć na litanię zdecydowanie niepobożną….
Niepobożna litania została dobitnie
wyartykułowana - nie byłam w stanie sobie odmówić. Szczęśliwym trafem wielce
ciekawskie dziecko numer 1, które z nowego słownictwa zapewne zrobiłoby
natychmiastowy użytek, było jeszcze w przedszkolu, a dziecko numer 2 z
największym zainteresowaniem wysłuchało sobie litanii z politowaniem patrząc na
swą podskakującą na jednej nodze rodzicielkę.
Litania oczekiwanej ulgi nie przyniosła.
Ale za to naprawdę obolały palec u nogi zmusił mnie do pozostawienia odkurzacza
na środku pokoju (ku radości Marcelińskiego!), obfotografowania kojca i
stworzenia stosownego opisu i natychmiastowego wystawienia kojca na aukcję! I
tak mnie to ucieszyło i zmobilizowało, że poszłam za ciosem i wystawiłam na
sprzedaż kilkanaście innych kłód i potencjalnych wywoływaczy niepobożnych
litanii.
I tyle. Dalej jestem w trybie
działania, stąd dzisiejszy spontaniczny wpis. Przy okazji ściągania fotek kojca
i reszty, wpadło mi w oczy parę innych rzeczy, które pokazuję już też od jakiś
kilku miesięcy:))
Kiedyś przechodząc obok naszego 1 EURO Laden zauważyłam wyblakły wiklinowy koszyk. Weszłam, zachwyciłam się i mam. Trochę ziemi, muszelek, kamieni i różowego kwiecia i powstała taka ot, wdzięczna moim skromnym zdaniem kompozycja:
Ponadto dorwałam się znowu do papierów, nożyczek, kleju itp. i powstała kartka komunijna:
I jeszcze na koniec coś mega słodkiego: bezowy tort porzeczkowy...
Przepis tu, tyle że ja wzięłam dżem porzeczkowy bo akurat był pod ręką, a na zwalczanie lenia pod tytułem : "wstań, przebierz się w człowieka i idź do sklepu po truskawki i rabarbar" ochoty akurat nie miałam.
Przepis tu, tyle że ja wzięłam dżem porzeczkowy bo akurat był pod ręką, a na zwalczanie lenia pod tytułem : "wstań, przebierz się w człowieka i idź do sklepu po truskawki i rabarbar" ochoty akurat nie miałam.
Ilość kalorii: nie do przeliczenia
Ilość radochy z jedzenia: nie do przeliczenia
Czyli wszystko dozwolone, bo wychodzimy na zero :)
A na koniec radosna twórczość Benka. Ćwiczymy czytanie metodą sylabową. Idzie ok. raz z górki raz pod. Omawiamy sobie sylabę PO.
Ja: Posłuchaj Benio. PO - to tak jak POciąg, POmagać, POlicja.
Benio: Tak wiem. PO. Tak jak (i tu jednym ciągiem): POspiesz się synu bo nie mamy całego dnia!
Ciao, Ciao.
O.